W roku 2017 sądy ogłosiły prawie 5,5 tysiąca upadłości konsumenckich. W 2018 r. ten rekord zostanie pobity o więcej niż tysiąc. Rosnąca ilość wniosków i brak możliwości szybkiego ich rozpatrywania w sądzie wydłuża okres od złożenia wniosku do ogłoszenia wyroku z około trzech miesięcy do nawet 9 miesięcy a przy skomplikowanych sprawach dłużej. Kolejka oczekujących na wyroki bankrutów jest więc coraz dłuższa.

Upadłość konsumencka, choć nie łatwa i nie uwalniająca w 100% od zaciągniętych zobowiązań wydaje się być dla wielu jedynym rozwiązaniem gdy rozkręci się spirala zadłużenia i nie ma czym zaspokoić komorników i windykatorów. Sąd orzeka o sprzedaży jeszcze istniejącego majątku dłużnika, ale pozostawia mu niewielką część na utrzymanie. Gdy majątku nie starcza na pokrycie zobowiązań, sąd zwykle określa okres spłaty części zadłużenia do trzech lata, wyznaczając miesięczne spłaty, dostosowane do realnych możliwości upadłego. To, czego nie zdoła spłacić w 3 lata, zazwyczaj jest umarzane.

Dlatego rośnie liczba upadłości. Jest prawie 15 tysięcy upadłości, z łączną wartością zadłużenia przekraczającą 2 mld zł.

Rząd szykuje kolejną liberalizację warunków orzekania upadłości. Przewidywane są np.: korzystniejsze warunki umorzenia długów, po okresie spłat, a w przypadku tych w najtrudniejszej sytuacji nawet i bez niego. Przede wszystkim jednak usunięte ma być główne ograniczenie, że dziś może się starać o ogłoszenie upadłości tylko ktoś, kto stał się niewypłacalnym nie z własnej winy lecz wskutek zdarzeń losowych, którym nie mógł zapobiec. W ostateczności, gdy udowodni że został naciągnięty czy oszukany. Drzwi do upadłości są zaś zamknięte dla tych, których do stanu niewypłacalności doprowadzili się umyślnie bądź przez rażące niedbalstwo. Teraz i przed nimi zostaną otwarte drzwi. Wnioski będą przyjmowane, za to warunki „restrukturyzacji” długu, zwłaszcza okres spłaty, mają być gorsze.

Część ekspertów uważa taką „demokratyzację upadłości” za dobre rozwiązanie, za wyjście naprzeciw potrzebom setek tysięcy przygniecionych długami rodaków. Inni widzą w tym ryzykowne sankcjonowanie beztroski kredytowej obywateli czy wręcz zachętę do rozrzutności, także za pole do nadużyć. Także w przypadku „biznesmenów” działających jako samozatrudnieni, również mogących się starać o upadłość konsumencką. W dodatku istnieje ryzyko, że jeszcze dłuższa niż dotąd „kolejka do bankructwa”, w postaci dziesiątek tysięcy składanych wniosków, na dobre zakorkuje nasze sądy.